Special Guests

sobota, 12 listopada 2011

Biało-czarno, a jednak w kolorze

Wyciągneliśmy z synkiem z głębi szuflady zeszłoroczne kule śnieżne. Z pozytywkami, które nabrały dla mnie nowego znaczenia, gdy ponownie ujrzałam tę nieziemską dziecięcą fascynację czymś, co kiedyś było dla mnie symbolem kiczu. Wiecie, że w listopadzie, bez śniegu, nastroju, choinki, Last Christmas w markecie ;-), niczego związanego ze świętami, poczułam MAGIĘ. Wystarczyło spojrzenie na te szeroko otwarte oczka, połykające wręcz widok unoszącego się śniegu w małej otchłani kuli. To była esencja wszelkich pozytywnych uczuć - ale w głównej mierze wszechogarniającej fascynacji, radości i ciekawości. A w tle kanciasta muzyka Jingle Bells i What a Wonderful World, którą nagle dziwnym sposobem z przyjemnością wpuszczałam do moich uszu..

I zrobiło się tak świątecznie, że pchnęło mnie do maszyny, zarwania nocy i rozpoczęcia ery pingwina. Bo tu tylko trzy, ale na warsztacie czekają ciałka kolejnych.
Początkowo chciałam uszyć je z lnu, ale znalazłam w swojej pracowni zapomnianą dzianinę - grubą i mięsistą, no cudną, która idealnie nadała mi się na równie grube brzuszki pingwinków.


Pierwszy z pingwiniej rodziny trafił do Kahy (która wpada do nas zawsze jak po ogień), coby ugasić jej wieczny pośpiech. Mam nadzieję, że poskutkuje na następny raz :-P


A jeśli chodzi o tasiemki - to one naprawdę są prosto z Japonii i nie wiem, gdzie można je kupić w Polsce. Dostałam razem z nimi jeszcze dwie książki po japońsku czy koreańsku, ale o nich później, bo to prawdziwe biblie szycia, kopalnie pomysłów i oceany inspiracji.

do następnego pingwinowego razu
aga