Special Guests

niedziela, 12 sierpnia 2012

- A dlaczego tylko głowa? -

- usłyszałam w lutym (oj, stary to projekt) od synka, gdy pokazałam mu koszulkę...


No i znowu REKLAMACJA ;-). Widzę, że im starszy, tym wyżej stawia mi poprzeczkę.
Na dobrą sprawę zrobienie tyłowia Elmo to już bułka z masłem, ale takie będzie już na następnej koszulce z prostego powodu - tutaj nawet brzuszek by się już nie zmieścił. Ostatecznie koszulka została przyjęta z zadowoleniem!



Aplikacje są proste, jednak tu było trochę zabawy ze względu na materiał - mam nadzieję, że choć trochę widać, jaki jest cudnie włochaty! (a przy tym niesłychanie milusi).


Nie poddawał się łatwo igle.. Ale ostatecznie bitwę wygrałam ja.


A tak koszulka wyglądą od spodu.


Nosek jest wypchany i na dobrą sprawę Elmo można wręcz za niego pociagnąć, choć na zdjęciach tego nie widać dobrze.


W planach jest wersja dla mamy, czyli dla mnie :-D Może w końcu znajdę czas na zrobinie takiej dla siebie. Muszę się spieszyć, bo mi Mały ze swojej wyrośnie i nie pokażemy się Wam w nich razem :-)




pozdrowienia
aga

środa, 18 kwietnia 2012

STARY wózek w NOWYM wcieleniu

O tym projekcie miało być "głośno" na moim blogu, bo sądziłam, że dokonałyśmy z Anią prawdziwej rewolucji w wyglądzie jednego starego wózka. Ale życie jak zwykle zweryfikowało moje plany i będzie bardzo zwykła robocza fotorelacja z tego, jak pojazd wyglądał PRZED i PO naszej nocnej interwencji.

Tak wyglądał po bardzo intensywnym i nieprzerwanym 6-godzinnym liftingu

AFTER


A w takim stanie dotarł do nas po zakupie

BEFORE



Jednym słowem był O K R O P N Y. Śmierdział, straszył, był kiczowaty i wydawało się, że nic nie da się z nim zrobić.
Siadłyśmy do niego o 24:00, bo dopiero wtedy nasze dzieci zasnęły (masakra, nie wiem, jak to się stało, przecież moje dziecię chodzi spać o 19:00!). Wydawało się, że nie mamy szans zdązyć do świtu, a musiałyśmy, bo na drugi dzień córka Ani obchodziła urodziny i TO był jej prezent urodzinowy. To znaczy MIAŁ BYĆ.

Pierwszy raz liftingowałam wózek. Przyznam, że ciężko było go ugryźć, ale czas robił swoje, więc nie było dużo czasu na dumanie. Buda okazała się największym wyzwaniem - sam demontaż był cholernie ciężki. To jak szycie parosola od podstaw - masz stelaż, a resztę szyj tak, żeby wszystko się zgrało. Miałyśmy wielkie oczy, jak rozprułyśmy całość i miałyśmy zabrać się za krojenie nowego materiału. Było trochę schodów, ale ostatecznie samo szycie poszło stosunkowo szybko, bo Ania niesłychanie mi pomagała. Przy tej współpracy zobaczyłam, jak niektóre projekty stają się dużo łatwiejsze dzięki drugiej osobie, która nawet nie musi szyć. Wystarczy, że jest z drugą parą rąk i głową na karku.

W wyborze kolorystyki pomogły nam koła wózka - cudny pistacjowy! Miałam krateczkę bawełnianą vichy w tym odcieniu (co za traf!), do tego dopasowała nam bawełniana angielska koronka, alkantara ecru - i tak powstała nowa buda. Pachnąca nowością i czystością, a nie papierochami i kurzem.



Później zabrałyśmy się za przyjemne szycie środka, który okazał się nie aż tak przyjemny.. Udało się jednak zrobić go tak, jak należy - bawełna w krateczkę vichy, koronka angielska i bawełna ecru pod spodem. W środku gruuuuba ocieplina i efekt zaskoczył nas same! Wyściółka wózka jest tak przytulna, że śmiało można w nim wozić prawdziwe niemowlę (to, co widać w samym środku wózka jest pościelą z kołyski dla lalek ;-)


Efekt był naprawdę piorunujący, gdy o 6 nad ranem odłożyłyśmy nożyczki i wyłączyłyśmy maszynę. Strasznie żałuję, że nie mam porządnych zdjęć tego cuda, ale dłużej z relacją już czekać nie mogłam, bo cała akcja miała miejsce w październiku 2011, a ja czekam i czekam z nadzieją, że zrobię kiedyś sesję temu cacku.


Można by powiedzieć, że tak niewiele potrzeba, aby z czegoś, na co byśmy nie spojrzały, zrobić coś, co niesłychanie cieszy oko i może dalej dobrze służyć.


Wiem, że jeśli Ania będzie miała kolejne dziecko, właśnie w tym wózku będzie śmigać na spacery

:-D

Pozdrowienia
Aga

środa, 11 kwietnia 2012

Uratowane życie, zepsute kolano, szpital i...

Zapominiało mi się o blogu na dłuuugi czas. O szyciu również. Ale od początku, jak na spowiedzi, albo swoistym podsumowaniu kwartału.

Nigdy nie przypuszczałam, że dane będzie mi przeżyć największy w życiu stres związany z ratowaniem komuś życia. Dwie minuty, w ciągu których wszystko dzieje się jak w 20 sekund......... Udało mi się przywrócić zbawienny oddech. Po tych 120 sekundach zdecydowałam zapisać się na kurs pierwszej pomocy, pomimo świadomości, że bardzo dużo pamiętam z zajęć przysposobienia obronnego. Naprawdę zachęcam Was do tego - tylko 6,5 h, a o ile więcej wiem! Nie przygotowuje to absolutnie do stresu w takich sytuacjach, ale wspaniale systematyzuje, układa, przypomina. A to cenne. Nawet bezcenne.

W czasie mojej nieobecności miałam mieć też operowane kolano, ale cudem tego uniknęłam. Teraz tylko muszę zacząć intensywną rehabilitację, kupić ortezę (a to oznacza duuużo szycia) i noga jak nowa, mam nadzieję.

Kilka dni temu wyszłam też z Małym ze szpitala. Dalej czka się nam to, ale już w domu!

Działo się w tym moim życiu trochę za dużo, mogłoby trochę znormalnieć, zwolnić. Chciałabym pokazać Wam, co jeszcze w styczniu udało się uszyć i wrócić do sZycia. Może wyniki candy będą dobrym ku temu początkiem. Zatem i one:


Gratulacje dla osoby z numerem 16, pod którym wpisała się Ata (mam nadzieję, że dobrze policzyłam, bo dwa razy pod nr 16 wychodził mi kto inny). Bardzo proszę o kontakt ze mną w ciągu 4 dni od ogłoszenia wyników i podanie adresu, na który ma powędrować torebka. Jeśli ze strony Zwycięzczyni nie będzie odzewu, losowanie odbędzie się raz jeszcze.

Bardzo dziękuję Wam za zabawę i za ciągłe odwiedziny, mimo mojej stałej nieobecności. Chyba tylko dlatego nie zamknęłam jeszcze tego bloga. A były już takie myśli i to sporo ;-)

Dziękuję!
Aga

wtorek, 3 stycznia 2012

Wspomnienie 2011

Zbyt dużo działo się w 2011 i mało mnie tu było. Czuję ogromny niedosyt..
Życzę nam wszystkim, aby 2012 nie był gorszy od poprzednika, czasu na wszystko i sił na więcej, kipiącej weny i uśmiechu na co dzień :-D


:-) aga :-)

*** Zapraszam na CANDY torebkowe o TU ***

wtorek, 27 grudnia 2011

Elegancka torba dla jednej z Was - CANDY

Rzadko bywam, ale się dużo szyje - pewnie będzie o tym w następnych postach, które mam nadzieję, pojawią się w ciągu następnych.. tygodni? A teraz zapraszam Was na obiecane CANDY dla moich Obserwatorów. Rozdawajka miała być fajna i mam nadzieję, że będzie. A do wzięcia jest ta torebka:


Nie jest uszyta przeze mnie, ale jest nowiutka, megawygodna, bo po otwarciu zamków mamy dostęp do całej zawartości bez jakichkolwiek utrudnień, śliczna w swej prostocie i niesłychanie urokliwa w połączeniu z eleganckim strojem lub zwykłymi jeansami w parze z butami na niewielkim obcasie.


Jeśli spodobała się Wam, macie na taką ochotę, dodajcie mój blog do obserwowanych, jeśli nimi jeszcze nie jesteście, zostawcie komentarz pod tym postem, zamieście podlinkowany banerek (jeden z dwóch powyższych) do CANDY na pasku bocznym swojego bloga i czekajcie na losowanie, które odbędzie się, gdy liczba obserwatorów przekroczy 599. Wtedy któraś z Was powiększy kolekcję swoich torebek o jeszcze jedną ;-) Osoby z zagranicy mile widziane, jednak w wypadku wygranej będą musiały ponieść koszt nadania.

Zatem zapraszam do zabawy. Osoby, które dołączą do obserwatorów - będzie mi miło, gdy zostaniecie na dłużej, bo szykuje się kolejna rozdawajka, albumowa! Przy następnym candy więcej o sponsorze :-)

pozdrowienia
aga

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Się rozhajtali!

U Was też tak znajomi poszaleli?? Co rusz ganiam na jakiś ślub :-D Nie mówię, że mi się to nie podoba, bo podoba BARDZO. I zdjęcia kocham robić przy tych okazjach. Ale wachlarz kreacji mi się już skoń-czył. W tym samym ganiać jakoś nie tak i w związku z tym co rusz muszę ratować się dodatkami. Przynajmniej tak mogę.
Choć ostatnio wynalazłam torebkę, co by mi do "kreacji" pasowała, to mimo ceny mogącej uchodzić za korzystną i tak szalenie droga mi się wydała.
Dlatego wieczorem, gdy dziecię ululałam, siadłam sobie moim zwyczajem na podłodze wśród szarości moich ulubionych, bawełny w szare paseczki i sztywnika i zaczęłam dumać. NIEDŁUGO co najgorsze! Dumać nad torebką, co pomieści moją okropnie nieporęczną komórkę, dwie garście ryżu i portfel. I jak to zwykle u mnie bywa przy takich projektach, zanim obmyślę do końca, już szyję! Ile razy już sobie obiecywałam, że przemyślę DO KOŃCA to, co planuję uszyć.. Trochę mi to szycie skomplikowało, ale efekt mnie udobruchał :-) Po prostu mi się podoba!



Jest uszyta w stylu "szwy na wierzchu", bo zależało mi, aby była uniwersalna - pasowała zarówno do eleganckiego płaszczyka i mojej ukochanej sportowej bluzy, która właśnie w ten sposób jest uszyta.


Swoje miejsce znalazła też paryska metka ;-) RĘCZNIE wszywana


W środku nie mogło zabraknąć kółka na klucze i żabki, której praktyczność odkryłam jakiś czas temu - dzięki niej jednym ruchem wyjmuję dokumenty. W tak małej torebce nie ma to wielkiego znaczenia, ale w torbach XXL jest to genialne rozwiązanie.


Powiem Wam, że jej kształt tak mi się spodobał, że mam zamiar uszyć drugą, trochę większą. Zastanawiam się tylko, ile mi zajmie dojście do tego, jak ją szyłam..


Sprawdziła się cudownie, żałuję jedynie, że nie mam zdjęcia, gdy była noszona..


Koszt całości: 2,5 h szycia. Było warto. A torebki przynajmniej nikt takiej mieć nie będzie :-D


 A do kompletu uszyłam sobie jeszcze proste etui na telefon. I całość pięknie gra.


Ciekawa jestem, co będzie kolejnym tworkiem z tego materiału. Bo spodobał mi się niesłychanie!


pozdrowienia
aga

środa, 30 listopada 2011

Królik potrzebny od zaraz

Czasami dzieje się coś dokładnie o tej porze, o której powinno było się wydarzyć. To jak ustrzelenie aparatem przeszywającego niebo pioruna. Bach i jest. Krew zaczyna krążyć żwawiej, plecy się jakoś same prostują, a skóra na twarzy napina się młodzieńczo w delikatnym uśmiechu.

Takie uczucie ogarnęło mnie wczoraj. Dostałam list. BACH (krew, kręgosłup, uśmiech ;-) Z prośbą o królika. Żeby był niezwykły! Zrobiłam wszystko, aby taki był.


Jest ogromny,


mięciutki,


i przytulaśny


Robienie mu zdjęć było taką frajdą,


że chyba pierwszy raz zamieszczę tyyyle fotografii jednego tworka. 


Podczas sesji zwiedził i fotel


i skrzynię w pokoju mojego synka.


Uszyty jest z niezwykle miękkiego i cudownego materiału, który kupiłam sobie na płaszczyk, ale nigdy go nie uszyłam. I chyba dobrze, bo królikowi w takiej skórze jest bardzo dobrze.


Dziś wiem, że zamiast jednego wdzianka dla siebie, uszyję małe stado kicaków.


Tutaj tak naprawdę widać, jak duży jest ten król. Śmiać mi się chciało z tego zdjęcia, bo trzymam tego kłapouchego tak, jakbym go nie chciała oddać. I trochę prawdy w tym jest. To chyba jeden z najbardziej satysfakcjonujących mnie szyjątek, jakie do tej pory stworzyłam.


I jeśli przemiła Kasia nie zechce go do siebie, zajmie u mnie miejsce szczególne, bo w pracowni obok manekina i starej maszyny do szycia.


Kasiu, wypatrujemy maila od Ciebie jak promyków słońca na dzisiejszym niebie :-)


Dzianinka, którą użyłam na szalik, rękawiczki i getry to ta sama, która zdobiła kotka.


Jest tak delikatna w swoim wzornictwie, że pasuje mi niemalże do wszystkiego.  


Swoje miejsce znalazła też jedna z tasiemek, z których cieszyłam się w tym poście.



W tle (hehe, tyle tych zdjęć, że nawet tło będzie miało swoje 5 minut ;-) widać moją ulubioną poduchę.


Ale głównie ma być widać tego szaraka


którego wymęczyłam dziś pozami niezmiernie


i podczas sesji musiał chwilami odpoczywać ;-)


Potem stać...


...a na koniec królik PADŁ,


więc zmęczone szyjątko zwinęłam w ramiona


i posadziłam wygodnie w fotelu,


coby cierpliwie i wygodnie czekało na bilet od przyszłej właścicielki.

pozdrowienia
aga