Święta zbliżają się wielkimi krokami, wśród znajomych obrodziło w cudowne dzieciaczki, więc i prezentów na zajączka będzie dwa razy więcej - dla ich rodziców i ich samych. Siedzę zatem po nocach, szyję jak opętana, nie śpię, nie dosypiam, nie mróżę oczu nawet, gdy mózg mówi dość i marząc o odpoczynku, wyłącza się na ułamki sekund (nie zdarzało mi się to od czasu studiów ;-). Ale WARTO! Jak widzę, co wychodzi spod igły mojej prostej maszyny, to fikam ze szczęścia. Ale czasami do tego szczęścia długa droga jest...
Tak było z pewną baletnicą, którą postaram się Wam jutro pokazać. Uszyłam ją w pełnym rynsztunku, ale cały czas coś mi w niej nie pasowało. Zmieniałam, doszywałam, odpruwałam, cięłam, ale nie zaskakiwało mi w oczach. No i wtedy pojawia się okropne uczucie straty czasu - że zamiast spać, złapać trochę energii potrzebnej organizmowi, ja chcę złapać coś dla serducha.. a tu kicha. Straszne to jest, nie wiem, czy też tak miewacie. I w momencie, gdy człowiek podświadomie marzy tylko o śnie, ciężko jest wysupłać z oragnizmu resztki sił, żeby zadziałać i zrobić tak, aby było w 100% dobrze. Żeby ZASKOCZYŁO. Ale że była 3 nad ranem, wiedziałam, że niecałe 3 godziny snu i tak mnie na nogi super nie postawią, wiedziałam, że jedyne, co to może zrobić, to moja Primabalerina wykonana na 100%, i ani promil mniej. Żeby nie zamęczać dłużej tą historią - UDAŁO SIĘ (banana mam podwójnego pisząc te słowa, bo w obecnej chwili to ulubione wyrazy mojego synka :D). Efekt: baletnica jaką chciałam, samopoczucie: jak bym spała pełne 8h - cuda działają te wyszywanki!!!
Pozdrawiam Was ciepło w ten wietrzny wieczór i serdecznie zapraszam jutro na ucztę fotograficzną!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Już się nie mogę doczekać! I wytrwałości życzę:)
OdpowiedzUsuń